Bieg po medal czyli Run Toruń 2013

Run Toruń 2013
Niejeden Nowak wbiegł na metę
Reklama
Run Toruń 2013
Niejeden Nowak wbiegł na metę

Toruń do ubiegłego roku słabo zapisywał się na biegowej mapie Polski. Tak naprawdę do grona przyciągających biegaczy zawodów można było zaliczyć Maraton Toruński (przez pewien czas będący Maratonem Metropolii) oraz chyba nawet bardziej grudniowy Półmaraton Św. Mikołajów. Tak było do ubiegłego roku, gdy Łukasz Kaczmarski wraz z ekipą zapaleńców z różnych dyscyplin sportowych połączonych przez bieganie zawiązali stowarzyszenie „Run To Run”. Od 2012 Toruń do swoich imprez biegowych może dodać zgrabną dyszkę Run Toruń. W tym roku nie mogłem sobie odmówić zaliczenia jej trasy w rodzinnym mieście.

Co prawda w moich pierwotnych planach startowych nie było Run Toruń. Miałem wpaść i robić wam zdjęcia promując ideę Running Sucks, ale moja silna wola została złamana jednym kawałkiem metalu. Obyło się bez trzydziestu kawałków, wystarczył obrazek medalu, jaki w tym roku przygotowali organizatorzy, bym stwierdził „Fuck it, biegnę!”. Załapałem się na zapis, co jak się okazało wcale nie było takie łatwe i bez przygotowania i planów szykowałem się do biegu.

Trasa o ile mnie wzrok nie mylił nie zmieniła się od ubiegłego roku. Start spod Plazy, kilometr w kierunku Motoareny, honorowa rundka po najnowocześniejszej żużlowej arenie świata, potem szeroką Szosą Bydgoską w kierunku miasta, odbicie w prawo i bieg ulicą Bydgoską między parkiem, a historycznymi kamienicami (mijając również „szpital”, który tak naprawdę jest centrum wystawowym, znany z ponoć popularnego serialu „Lekarki” czy jakoś tak). Potem zbieg w kierunku Bulwaru Filadelfijskiego, po prawej ręce spacerowe tereny nad Wisłą, po lewej mury Starego Miasta, na koniec zaś rundka po starówce zahaczając o najważniejsze zabytki. Mogę więc śmiało potwierdzić, że hasło „zwiedzaj ze zdrowiem”, którym promuje się bieg nie jest wyssane z palca.

Co prawda tak stworzona trasa nie wydaje mi się być stworzona do bicia rekordów. Oczywiście jest dość długi prosty i w sumie płaski odcinek, ale jest też jeden długi podbieg jak i ostre zakręty na brukowanych ulicach starówki na ostatnich dwóch kilometrach. Wiedząc to wszystko nastawiałem się na szybki, ale bez przesady, bieg. Tym bardziej zdziwiłem się gdy spotkałem Przemka Stupnowicza, który powiedział mi, że właśnie tutaj przyjechał łamać 40 minut. W rewanżu zadziwiłem Przemka faktem, że jestem z Torunia, a nie z Łodzi 😛 Po krótkim opisie trasy i życzeniu powodzenia poszedłem się rozgrzewać i witać ze znajomymi biegaczami. Kilka chwil potem odliczanie i wystrzał do startu. Odliczanie poszło nam dobrze, jednak wystrzał był słabszy niż teorie Antka, dużo dymu, ale strzału nie było słychać 😛

Powoli, ruszyliśmy przepychając się przez tłum, który ustawił się totalnie chaotycznie. Nie było co prawda żadnych stref, a na rozsądek niektórych nie ma jednak co liczyć. Na szczęście po około 500 metrach wybiegliśmy z parkingu, a na szerokiej ulicy wyprzedzanie było już znacznie łatwiejsze. Niezmiennie do drugiego kilometra wyprzedzałem wolniejszych zawodników – kilku szybszych również zostawiło mnie wtedy w tyle. W okolicy trzeciego kilometra trafiłem na grupę trzymającą komfortowe dla mnie tempo. Wyraźne plecy, na które biegłem, należały do bodajże Michała z ekipy Maratonów Polskich, jednak jak się okazało albo Michał zaczął zwalniać, albo ja przyspieszać. Następne plecy to niebieska koszulka Półmaratonu Jakubowego. Biegliśmy ramię w ramię, aż do wodopoju gdzie jednak skusiłem się na kubek z wodą. Mimo tego to nie ja odpadłem, a odpadł mój towarzysz. To chyba przez moją dziwną tendencję do przyspieszania na punktach jakby w obawie przed traceniem tam tempa. Nic to, następne plecy to znani z BbL Marek i Marcin. I tak od szóstego kilometra trzymałem się ich białych koszulek.

Na 7. kilometrze po pierwszym podbiegu na Bulwarze złapała mnie kolka i jak się okazało została już ze mną do końca. Mimo to nie zamierzałem odpuszczać, cały czas trzymałem się chłopaków. Po drugim, dłuższym podbiegu, minęliśmy 8. kilometr i wbiegliśmy na starówkę. Jak widziałem co się tam dzieje to śmiałem się nie tylko pod nosem. Biegacze biegli gęsiego od jednego chodnika do drugiego byleby nie męczyć się z naprawdę nierównym brukiem na ulicy. Dopiero na Szerokiej towarzystwo mogło się rozluźnić i przyspieszyć na gładkich granitowych płytach. Z naprzeciwka zobaczyłem biegnącego Przemka, spojrzałem na zegarek, przybiliśmy piątkę i byłem już pewien, że da radę złamać 40 minut (38:47 netto, 41 m-ce open, 2 m-ce w kat.). Zmotywowany biegnącymi z naprzeciwka biegaczami, którzy już zaliczyli nawrót zacząłem przyspieszać. Co prawda skręt w ulicę Żeglarską, kolejny w Kopernika, a potem pod Krzywą Wieżę trochę ostudził moje zapędy, ale gdy powrotem wbiegaliśmy na główną oś starówki pod Łukami Cezara, skończył się bruk i można było bez oporów nabierać szybkości. Tak też zrobiłem zostawiwszy chłopaków z BbL za plecami (jak się okazało oni też zaraz przyspieszyli by wpaść na metę kilka sekund za mną). Gdy już zamierzałem przekroczyć linię mety, równo ze mną wpadł tam finiszujący jak burza zawodnik ze Strzelna.

Na mecie upragniony medal, woda i odpoczynek. Okazało się, że to co miało być biegiem na spokojnie bez spiny wyszło wg Garmina na bieg o sekundę krótszy niż świeża życiówka. W praktyce okazało się jednak, że życiówka pękła o 2 sekundy. Zaskoczenie, bo trasa była wg mnie trudniejsza niż w Łodzi czyli okazuje się, że jeszcze jakieś rezerwy we mnie są, ale o tym przekonamy się już na następnym biegu.

Skupmy się jednak na samym biegu. Świetna organizacja, sprawny ruchomy depozyt, pomocni wolontariusze. Nawet pogodę udało się załatwić, chłodny wiatr i chmury zniknęły dosłownie 5 minut przed startem i albo byłem zamroczony na trasie, albo taka pogoda towarzyszyła nam aż do finiszu. Za metą rozłożony namiot gdzie królowała grochówka, piwo i rozmowy, nie tylko o bieganiu. Nasuwa się refleksja, że jeśli bieg się rozrośnie ( a tempo zapisów i poszukiwanie pakietów, gdy zapisy zostały już zamknięte na to właśnie wskazują) zaplecze Nowego Rynku może się okazać niewystarczające. Nie zmienia to faktu, że Run Toruń, może długo utrzymać miano największego 10k run Kujaw. Swoją drogą zgrabna kombinacja z hasłem reklamowym.

Do zobaczenia na Run Toruń w 2014. Postaram się tam być i zrobić to, co Przemek tym razem.

Reklama

Co myślisz?

Napisane przez Maciej

Reklama
Reklama

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Reklama

Run Toruń 2013

Majowy Piknik Sportowy 2013 – zdjęcia