Tym razem z pewnością was zaskoczę, bo relacja nie będzie zbyt długa. Będzie raczej krótko i do rzeczy. 19.08.2012 w Parku Skaryszewskiego w Warszawie odbyła się V Praska Dycha Pamięci Marka Kotańskiego. Na bieg wybrałem się na zaproszenie znajomego, który tam właśnie planował złamać 1h na dyszkę. Na starcie stawiłem się jednak sam otoczony kilkoma setkami nieznanych mi biegaczy.
Warto wspomnieć, że bieg ten był częścią obchodów rocznicy śmierci Marka Kotańskiego. Atrakcji w Parku Skaryszewskim tego dnia z pewnością nie brakowało, zaś na starcie zarówno biegu jak i Nordic Walkingu stawiły się dziesiątki podopiecznych przeróżnych placówek Monaru. Pogoda dopisała, może nawet za bardzo – słońce prażyło bezlitośnie podgrzewając powietrze do ponad 30 stopni w cieniu. Przynajmniej nie zmarzniemy – jedyny pozytyw jaki przeszedł mi przez myśl (jakbym kiedykolwiek na biegu zmarzł :P)
Przed startem udałem się do stoiska Nike i For Pro po buty do testowania podczas biegu. Ponieważ ostatnio krąży mi po głowie pomysł romansu z bieganiem minimalistycznym chciałem sprawdzić na trasie biegowe kapcie Nike’a czyli Nike Free. Niestety ten model nie był dostępny zaś Lunar Glide najbliższy moim butom był już w moim rozmiarze niedostępny. Te 2 zbiegi okoliczności sprawiły, że na krótkie 1,5h zaprzyjaźniłem się z oczojebnymi Pegazami czyli Nike Pegasus.
Krótko o butach: leciutkie i miękkie laczki. Zdecydowanie bardziej elastyczne niż moje Asicsy. Myślę, że duże znaczenie ma tutaj mocno pocięta podeszwa, w której na początku czułem się jakbym chodził na gofrach, ale po kilkunastu minutach to uczucie minęło. Teoretycznie but miał być mniej amortyzowany niż jego bardziej pancerny kuzyn Luna Glide, jednak sprężysta amortyzacja pod piętą była wyraźnie wyczuwalna. Biegło się lekko i przyjemnie. Nie powiem, że szybko bo upał sprawił, że nawet nie próbowałem szaleć, ale mimo to lekko i przyjemnie. Kolorystyka jak na mój gust jest trochę zbyt oczojebna, z drugiej strony nikt nie powie, że nie zauważył biegacza. Buty wręcz świecą, nawet w dzień co sprawia, że z pewnością nie trzeba kupować nic z linii Shield. W mojej ocenie to świetne obuwie na biegowy coming out.
Wróćmy jednak do samego biegu. Mimo późnej godziny startu (16:40) powietrze nadal było bardzo solidnie rozgrzane. Bieg odbywał się w Parku Skaryszewskim, na pętli, która miała niecałe 2km. W praktyce dawało to około 5,5 okrążenia. Na 10 minut przed startem biegacze tłumnie udali się na start będący na przeciwległej stronie pętli w stosunku do mety. Potem krótkie życzenie sobie powodzenia i 3,2,1 strzał z pistoletu i poszli. Planowałem pobiec na spokojne 50 minut. Czyli jak dla mnie szybko, ale nie za szybko, bo jednak było trochę gorąco. Pierwsze 2km poszły zdecydowanie zbyt szybko bo w okolicach 4:30. Rozsądek kazał zwolnić więc zwolniłem. Ten sam rozsądek jednak nie podpowiedział mi żebym napił się wody na drugim kilometrze. Nie było to dziwne gdyż zazwyczaj podczas robienia 10km nie piję wcale. Tutaj jednak okazało się to błędem i przed osiągnięciem punktu z wodą po raz kolejny język przysechł mi do gardła. Okazało się, że upał i w miarę szybkie tempo nie wybaczają nie nawadniania się więc od tego momentu na każdym okrążeniu brałem kubek z wodą. Pozostałe okrążenia biegły dość równo. Od połowy trasy aż do mety biegłem jednak z kolką. Nie przyspieszałem więc, ale i starałem się nie zwalniać. Metę zobaczyłem z czasem 50:15 czyli zgodnie z przedstartowymi założeniami. Ładna i prosta trasa, fajni ciekawi ludzie dokoła i niemała impreza towarzysząca sprawiają, że bieg zapamiętam zdecydowanie pozytywnie.