Postanowiliśmy, że napiszemy dwie różne relacje na ten sam temat, kolega co zawiaduje serwerem w międzyczasie zadzwonił powiedzieć, że Szanowni Czytelnicy vel. Oglądacze zdjęć z Biegu Niepodległości wypstrykali nam 1,5GB transferu w 2 dni 🙂 Dziękujemy! Mamy limit 30 na miesiąc, więc postarajcie się bardziej! Thx!
Wersja Faddaha (coś na poważnie wyszło, ale co tam):
XXIII Bieg Niepodległości w Warszawie odbył się, jakże by inaczej, 11 listopada 2011 o 11:11, co dało nam całkiem zgrabną datę 11.11.11 11:11 🙂 Do zawodów zarejestrował się komplet biegaczy z całej Polski – 7000 osób (plus 500 osób na rolkach i nordic walking). Trasa biegu prowadziła ulicą Al. Jana Pawła II, wiaduktem nad Alejami Jerozolimskimi, ul. Chałubińskiego do Alei Niepodległości. Zawracaliśmy na ulicy Rakowieckiej.
Zespół Running Sucks zjawił się na linii startu w trzyosobowym składzie – Mist, Maciek(Faddah) i Emilka. Zaparkowaliśmy sobie w Arkadii i na start ruszyliśmy pieszo. Bardzo podobał nam się tłumek w Arkadii w większości osób w strojach biegackich z czerwoną koszulką z pakietu na piersiach. Zaraz po wyjściu z centrum handlowego można było zobaczyć osoby truchtające po zamkniętej ulicy. Im bliżej linii startu tym tłum gęstniał. Pojawiły się namioty sponsorów, oraz kolejnej edycji Dbam o Zdrowie Maraton w Łodzi (obecnie jest to chyba najmocniej promowany przyszłoroczny maraton i dobrze, bo Łodzi przyda się duża impreza biegowa). Na około pół godziny przed startem rozpoczęła się rozgrzewka. Po niej, tuż przed startem został odśpiewany hymn państwowy.
Ruszyliśmy punktualnie o 11:11. Przekroczenie linii startu zajęło nam prawie dwie i pół minuty a staliśmy całkiem blisko, bo przy pacemakerze na 50:00. W związku z tym, że wszyscy mieliśmy różne cele na ten bieg (Mist planował złamać 50 minut, ja pobiec poniżej 54 minut, a Emila chciała zmierzyć się z jedna godziną) rozdzieliliśmy się tuż po starcie. Mist pognał do przodu, ja starałem się pobiec żwawo, ale bez szarżowania. Sporym zaskoczeniem był mój telefon, który po pierwszym kilometrze poinformował mnie, że biegnę w tempie 5:03 min/km, co było dla mnie dziwne bo myślałem, że biegnę dość wolno przeciskając się pomiędzy innymi biegaczami. W przeciwieństwie do Biegnij Warszawo nie było tu pobocza, którym można by wyprzedzać. Postarałem się utrzymać to tempo i zobaczyć jak długo jestem nim w stanie biec – okazało się, że na następnych kilometrach zacząłem jeszcze przyspieszać do 4:48 min/km. To trochę kłóciło się z moim planem, gdyż planowałem przyspieszyć dopiero w połowie i walczyć o jak największe zbliżenie się do 50:00. Na połowie byłem praktycznie na 25 minutach – czas marzenie, jeśli udałoby mi się dobiec do mety w drugie tyle. W związku z tym, że mój pierwotny plan wziął w łeb, musiałem zmienić plan. Zdecydowałem się ciągnąć tym samym tempem dokąd starczy mi sił. Gdy drugi raz przebiegaliśmy wiaduktem nad Jerozolimskimi, zobaczyłem przed sobą Roberta Korzeniowskiego. W tym miejscu wielki szacun dla p. Roberta, bo wyprzedzenie go zajęło mi chwilę – konkluzja Robert chodzi pod górę prawie tak szybko jak ja biegnę 😉 Przy zbiegu z wiaduktu udało mi się przyspieszyć jeszcze trochę i osiągnąłem chyba najwyższe w moim życiu tempo biegu ciągłego powyżej paru minut, bo aż 4:38 min/km. Ostatni kilometr postarałem się biec dość mocno, pomimo coraz bardziej dokuczliwej kolki, ale było warto – udało mi się przebiec 10km w czasie poniżej 50 minut. Co prawda nie jest to oszałamiające zwycięstwo bo ledwo 4 sekundy, ale zawsze mogę powiedzieć, że dychę biegam poniżej 50 minut. Może miałbym lepszy czas gdybym wiedział, że Mist jest przede mną o jakieś 200 metrów, wtedy bym się bardziej przyłożył a pojedynek na ostatnich metrach byłby niezłym tematem do opisania tutaj. No nic, w następnym sezonie 😉
Nasze wyniki, każdy z nas pobił swój rekord życiowy:
Mist
0:48:42 (2018)
Maciek
0:49:46 (2311)
Emila
1:05:05 (5335)
Faddah rzekł swoje teraz kolej na mnie (to pisałem ja, Mist ).
8:00. Budzik dzwoni, no cholera by go wzięła przecież dziś wolne. Ach no tak, dziś biegniemy po nasze życiówki.
8:17. Powoli zaczynamy się ogarniać – Faddah okupuje łazienkę, ja krzątam się w kuchni – dziewczyny się lenią. Hmmm, coś tu jest nie tak…
8:32. Jajecznica na talerzach, herbata i kawa w kubkach, wszelkie inne, uwaga trudne słowo, wiktuały na stole. Na życzenie Faddaha jest dżemor, a jak jest dżemor to i krem czekoladowy. Nie wiem, dlaczego wszyscy się dziwią i krzywią w momencie, gdy jem kanapkę pół na pół z dżemorem i pseudonutellą. Przecież wszyscy tak jadają, prawda?
9:04. TVN nie mówi o naszym biegu. Zamiast tego zawracają głowę gadaniem o jakichś marszach. Eh, nie ma już porządnej telewizji – o przepraszam, Polsat jednak nie zawodzi, jak zwykle reklamy. Zaczynamy się ogarniać – o 9:30 planowany wyjazd.
9:13. Faddah się skapnął, że tym razem nie zapomniał spodenek z domu – i bardzo dobrze bo majtki w misie to nie jest powszechnie akceptowalny strój biegowy.
9:14. Profesjonalnie przypinam numer. Faddah z Jagodą przypinają szybciej… zazdrośnicy.
9:25. Przygotowania trwają.
9:26. Bieg bez supli to bieg przegrany – łykamy białe tabletki od Faddaha. Twierdzi, że to magnez+potas. Ciekawe kto w to uwierzy na badaniu antydopingowym?
9:37. Nie jeszcze nie wyjechaliśmy. Okazuje się też dlaczego Faddah przywiózł buty w oddzielnym worku.
9:41. Próbuję otworzyć szlaban pilotem – nic z tego, panowie z ochrony znowu nie dają mi szans. Czuję się niepotrzebny 🙁
9:47. Jedziemy
9.53. Dalej jedziemy.
9.58. Daleko jeszcze?
10:04. Dzwoni Emilka. Umawiamy się na spotkanie w konkretnym miejscu. Mist udaje, że wie dokładnie gdzie to jest.
10:10. Pan w stroju policjanta mówi nam „No passaran”. Ok, dobra – zaparkujemy w Arkadii. Faddah zalewa się łzami na widok dodatkowych 200 metrów do przejścia. Nie, nie podajemy mu chusteczki.
10:13. Wychodzimy z Arkadii. Cała czwórka profesjonalnym gestem zakłada okulary przeciwsłoneczne, po czym panowie kulą się z zimna. Pizga jak w Kieleckiem.
10:17. Szukamy Emilki. Mist udaje, że prowadzi. Przebijamy się przez tłum. W głośnikach „Pieśń Legionów”. Znajdujemy Emilkę.
10:19. Ustalamy plan – szukamy szatni, potem pędzimy na rozgrzewkę ze Staszewskim.
10:23. Plan był dobry…, ale nie możemy znaleźć szatni. To na pewno wina Faddaha.
10:34. Emilka w szatni, my przed szatnią. Okazuje się, że jednak źle przypiąłem numer (Faddah: Mist zapoczątkował modę na spinanie agrafkami przodu i tyłu koszulki, a później jakoś nie mógł jej założyć, well…). Garmin nie chce dziś rozmawiać z satelitami (F: Mist wykonując jakieś dziwne ruchy ręką stwierdził, że na pewno złapie sygnał 10 metrów dalej i sobie poszedł. Poziom rozmowy pozostałej trójki wyraźnie wzrósł).
10:39. Okazuje się, że chusteczki są dziś towarem deficytowym.
10:40. Za 5 min rozgrzewka ze Staszewskim. Nie wiem jeszcze gdzie jest ten park na Stawki, ale nie tracimy nadziei. Emilka gdzieś w szatni. Idziemy z Faddahem rozruszać nogi.
10:45. No cóż, na rozgrzewkę chyba już nie zdążymy. Gorąco mi, zrzucam kolejne warstwy ubrania.
10:49. Jest Emilka! Ustalamy punkt zbiórki po biegu. Dopinamy ubiór, słuchawki, telefony i inne technologiczne bajery.
10:52. Idziemy na rozgrzewkę prowadzoną przez organizatorów ze sceny. Rozgrzewka już trwa.
10:53. W sumie nic nie widzimy, idziemy więc na tory tramwajowe i tam brykamy starając się naśladować instruktorów ze sceny. Efekt jest dość groteskowy – na szczęście żadna telewizja tego nie nagrywała.
11:04. Zdecydowanie mi za gorąco, zmieniam spodnie na szorty. Ustawiamy się w czerwonej strefie flagi.
11:05. Hymn.
11:09. 3.2.1. Start! Myślałem, że to my, a to rolkarze.
11:11. 3.2.1 Start! Tym razem to my. Spacerujemy sobie spokojnie do zwężenia. Powoli zaczynamy truchtać.
11:13. Mijamy linię startu.
11:15. Staram się biec wśród tłumu – masowo wyprzedzam ludzi, którzy ustawili się zdecydowanie w złej strefie startowej…
11:18. I sekund kilka. Pierwszy kilometr za mną. Tempo żałosne. Dalej staram się wyprzedać, ale jest ciężko.
11:28. Flaga rozlewa się na wiadukcie przy Centralnym, który niedawno wypadł z top 10 w klasyfikacji najbrzydszych dworców w Polsce. Na szczęście Łódź Fabryczna trzyma poziom (F: już nie długo 😛 Nie sądzę, żeby coś oprócz napalmu pozwoliło Centralnemu wypaść z top10 :P)
11:29. Na przeciwnym pasie widać wracających już po nawrocie biegaczy elity.
11:30. W sumie nie widzę nigdzie Faddaha, ale widzę marszałka Piłsudskiego. Pozdrawia nas w biegu, jednak nie przybija piątki.
11:33. W sumie dawno tu nie byłem. Nie ma czasu na rozglądanie się – przyklejam się do jakiejś biegaczki na założone tempo i biegnę.
11:34. No to się odklejam, bo jednak zwolniła.
11:36. Wielka Różowa na horyzoncie. Jej studenci wcale nie piją, tylko się uczą. Sam testowałem. True story bro!
11:38. Nawrót, wyprzedzam Pana Kucharza i cisnę dalej. Faddah gdzieś mi się zagubił. Liczę na to, że chłopak domyśli się, że trzeba biec za tłumem choć z jego orientacją przestrzenną to nigdy nie wiadomo.
11:39. W sumie Faddah ma telefon i GPS ze sobą. Najwyżej zadzwoni. Przestaję udawać, że się martwiłem.
11:40. Biegnę.
11:42. No powaga dalej biegnę.
11:45. W sumie nic ciekawego – rozglądam się za fajnymi numerami biegaczek.
11:48. Dochodzę do wniosku, że albo za wolno, albo za szybko biegam, bo nie widzę fajnych numerów.
11:49. Wiadukt. Wyprzedzam trochę ludzi, gonię jakiegoś biegacza w stroju mojego sponsora.
11:51. Garmin pokazuje, że wlekę się poniżej 6min/km. No tak być nie może, przyspieszam.
11:52. Okazało się, że „czerwony klocek” kłamał – zgubił sygnał i wstydził się przyznać, dlatego zaczął wyświetlać losowe cyferki. Zwalniam, bo tempo 3:20 to nie jest coś co jestem w stanie utrzymać (F: taki pro jak ty? Mój sensei okazał słabość?)
11:55. Dalej sobie biegnę.
11:56. Mijam warszawskie zagłębie sex-shopów i kebabów. (F: pomyślałem o jednym na cienkim, ale nie było czasu ;( )
11:57. No to już tylko kilometr. (F: światłu zajęłoby to około 1/299792 sekundy, nam trochę ponad 4 minuty)
11:59. Nuda Panie, nuda – ciągle tylko biegnę. Ludzie wokół mnie też biegną. Robi się trochę monotonnie.
12:01. Postanawiam zakończyć tę farsę i przebiegam metę.
12:04. Stoję sobie grzecznie w tłumie, gdy zaczepia mnie Faddah. Wymieniamy się kurtuazyjnymi przekleństwami, pokazujemy sobie… czasy 😉
12:05. Faddah zaczyna snuć opowieść, że gdyby wiedział, że był tak blisko, to by… bla bla bla – przestaję słuchać (F: wcale tak nie było, zacząłem ją snuć jak dostałem smsa z wynikiem biegu, btw, Mist dostałeś już smsa?)