Goniąc renifera czyli IX Półmaraton Św. Mikołajów

Mikołaj z numerem 1
Mikołaj z numerem 1
Reklama
Mikołaj z numerem 1
Mikołaj z numerem 1

Skoro udało nam się napisać wspólnie relację z Biegu Niepodległości (link) to postanowiliśmy opowiedzieć wrażenia z Półmaratonu Świętych Mikołajów.

Ten weekend nie zapowiadał się lekko – w piątek podróż do rodzinnego Torunia w planie nocna impreza, w sobotę odebranie Faddaha i Ineski z trasy i kolejna impreza. A w niedzielę rano połówka… No właśnie – w sumie głównie z jej okazji przyjechaliśmy do grodu Kopernika, czy też Rydzyka, jak mówią zawistni Łodzianie. Imprezą, która przyciągnęła ekipę Running Sucks był IX Półmaraton Świętych Mikołajów – 4 grudnia 2011.

Jak przystało na naszą ekipę dzień przed biegiem zamiast zalecanej regeneracji, koncentracji czy odpoczynku odbyła się nocna nasiadówka przy alkoholu (serdeczne pozdrawiamy Panią Mamę Mista – za wybitne osiągnięcia na polu łączenia C2H5OH z Ribes nigrum), i absurdalnych rozmowach zakończona grzecznym ułożeniem się spać około 1:30 w nocy. W sumie nic nowego – zastanawiam się czy przed wspólnym maratonem się to zmieni? Jeśli tradycja pozostanie tradycją zamiast walk o życiówkę będzie walka o życie. Wracając jednak do pięknego grodu Kopernika – pobudka o 8 rano i od razu miła niespodzianka. Zamiast zapowiadanych huraganowych wiatrów, deszczu oraz śniegu zza cienkich jak dowcip Karola S. chmur wyglądało słońce.

Powolne dochodzenie do siebie, prasujemy koszulki (wolicie nie wiedzieć dlaczego, ale pewnie chcielibyście wiedzieć czemu to my je musieliśmy prasować, a nie dziewczyny. Tak, nas też to zastanawia, gdyż śniadanie także musieliśmy sobie zrobić sami. Jeżeli, któremuś z p.o. Czytelników udało się przekonać żonę, dziewczynę lub przyjaciółkę do przygotowywania śniadań przed ważnym biegiem – prosimy o porady jak tego dokonać), śniadanie – oczywiście z jajecznicą i dżemorem w rolach głównych plus dziwne suple Faddaha, tym razem w formie białych małych tableteczek. Jedyny minus śniadania: nie było parówek, przez co nasza wiara w zwycięstwo nieznacznie spadła. Cóż, my tu sobie gadu-gadu, a czas leci. W końcu udało nam się wydostać z domu. Po krótkiej podróży, w okolice startu dotarliśmy, oczywiście, prawie spóźnieni. Co lepsze okazało się, że szatnia jest na mecie, a na starcie tylko autobus, który ma zabrać rzeczy do depozytu. Niezawodny urok osobisty pozwolił nam przekonać kierowcę autobusu, żebyśmy mogli się przebrać w środku, dzięki czemu Faddah zrealizował swój fetysz i rozebrał się w środku komunikacji publicznej (trzy grosze Faddaha: e tam, i tak udało mi się przebrać szybciej niż tobie więc wiesz…).

Gdy już w czerwonych koszulkach i czapeczkach mikołajów wydostaliśmy się z naszej nietypowej szatni, postanowiliśmy się rozgrzać. Ja, chcąc poczuć profesjonalnie zaserwowaną energię wciągnąłem żel z pakietu startowego, oznaczony numerem 1 – z przeznaczeniem na wciągnięcie przed startem. Chwilę potem tego pożałowałem, bo dawno takiego świństwa nie jadłem/piłem. Zmęczyłem tubkę do końca, po czym z wyrazem ulgi, że już więcej tego nie będę musiał jeść, ruszyłem na rozgrzewkę. Faddah zebrał się ze mną i tak sobie truchtamy krótką chwilę (czerwony kolecek Mista próbował złapać fixa przez dłuższy czas), gdy nagle okazało się, że do startu pozostało 9 minut. Nie chcąc się spóźnić podążyliśmy w kierunku większego zagęszczenia mikołajów na ulicy Chełmińskiej. Rozgrzewka niedokończona, do naszych Pań nie sposób się przepchnąć, do tego strasznie gorąco (cały czas żałowałem, że zapomniałem z Warszawy szortów i long sleeve’a – epic facepalm by Faddah) – „nieźle się zaczyna” pomyślałem. Na szczęście chwilę przed startem przebiła się do nas Ineska, której z radością oddałem bluzę i postanowiłem biec tylko w T-shircie. Faddah pozbył się paru części garderoby, perwersyjnie przypominając mi po raz kolejny, że zapomniałem koszulki z długim rękawem, po czym wcisnęliśmy się w tłum na ulicy, bo ogłoszono, że za chwilę start.

Po chwili odliczyliśmy od 10 (Faddah pomylił się trzy razy) i radośnie ruszyliśmy wolnym krokiem do przodu. Truchtaliśmy sobie niezrażeni tłumem (wszak był znacznie mniejszy niż na ostatnich biegach w Warszawie) i rozmawialiśmy planując ankietę wśród biegnących – „Czy uważa Pan/Pani, że komórka do przechowywania żywności może być tylko w piwnicy czy także w domu” (okazało się, że łodzianie uważają, że komórki są tylko w piwnicy lub ew. na zewnątrz). W takim stylu minął kilometr, potem drugi. Po drodze standardowo rozglądając się za ciekawymi numerami dalej beztrosko rozmawialiśmy. W okolicy trzeciego lub też czwartego rozpoznałem po charakterystycznej bluzie znaną mi skądinąd Karolinę. Potruchtaliśmy chwilę razem rozmawiając o wpływie populacji ślimaka winniczka na politykę monetarną banku centralnego Gwinei Równikowej (albo na inny temat – nie musze wszystkiego pamiętać 😛 ) po czym pożegnaliśmy się i pobiegliśmy swoje.

Nie dało się jednak za bardzo szaleć, bo grupa cały czas była dość zwarta – jednocześnie zaś na 5km wbiegliśmy do lasu, gdzie droga się zwężała. Zacieśniło to tylko integrację wśród Mikołajów, zaś słyszana w okolicy 7km muzyka wywołała ciekawą falę spekulacji i dyskusji. Wnioski były następujące:

„można się bawić bez alkoholu, ale po co?”
“alkohol nie rozwiąże Twoich problemów, ale mleko też nie” oraz
„alkohol nie jest odpowiedzią! chyba, że pytanie brzmi: co robimy w piątek?”.

Po tej serii memów podtrzymujących na duchu (wszak duch w narodzie żyje!) dotarliśmy na Barbarkę gdzie porwałem herbatę i izotonic i pogalopowałem dalej. Udało nam się nawet wyprzedzić J. Skarżyńskiego (nie wiem tylko czy to, że stał i na kogoś czekał umniejsza osiągnięcia?).

W międzyczasie, czyli tuż za ósmym kilometrem, naszym oczom ukazał się labrador w czapce mikołaja, jednak po opanowaniu żądzy porwania go ze sobą przebiegliśmy przez matę kontrolną i ruszyliśmy dalej. Szybkie spojrzenie na zegarek – tempo w miarę równe, trochę szybsze niż planowane na ten etap, ale do przyjęcia. Okazało się jednak, że trasa męczy nas bardziej niż przewidzieliśmy. Można szczerze rzec, że 2/3 trasy było jednak crossowe, ze sporą ilością piachu oraz wieloma krótkimi, choć upierdliwymi górkami. Cóż, nie pozostało nam nic innego jak ten fakt zignorować i realizować plan jak gdyby nigdy nic. Amatorskie podejście FTW! W okolicy 14 kilometra Faddah zgłodniał i postanowił się pożywić żelem numer 2 z pakietu startowego – żel przeznaczony do jedzenia w trasie. Bardzo szybko pożałował tego pomysłu i cytując klasyczne polskie filmy, ze słowami „k… przecież tego się nie da jeść” zaprzestał jego konsumpcji.

Tak nam się miło biegło, a tu nagle nie wiadomo skąd zaskoczył nas 15. kilometr i kolejny punkt żywieniowy. Szybkie spojrzenie na zegarek – w sumie dalej jedziemy zgodnie z planem. W końcu na trasie zaczyna się trochę przerzedzać – coraz częściej ktoś z zawodników przechodzi do marszu. A my jak gdyby nigdy nic połykamy kolejnych zawodników. Tak ich sobie wyprzedzamy, a tu nagle niespodzianka, tuż za 17. kilometrem Faddah postanawia się przejść, bo niby okoliczności przyrody zachwycające, a że wpisowe nie było niskie to trzeba korzystać 😉 I tu niestety kończy się nasza wspólna podróż, bo ja nie miałem tego w planach. Dalej pobiegłem więc sam zostawiając swojego Padawana gdzieś z tyłu. Bieg do samej mety składał się właściwie tylko z wyprzedzania kolejnych zawodników i podstępnej górki tuż za 20. kilometrem – chwila dzieliła mnie od skręcenia kostki, na szczęście tylko lekko się nadwyrężyła.

W radosnym nastroju dobiegłem do Tor-Toru i skręciłem do wejścia na stadion. Na wejściu majaczyła żółta bramka z charakterystycznym napisem meta. Z boku usłyszałem tylko rozmowę dwóch mijanych zawodników:

– Widzisz to?

– No.

– No to jeszcze tylko kółeczko po tartanie i meta.

Zaopatrzony w tę wiedzę popędziłem przed siebie. Szczerze przyznam, że te 300 metrów to mój debiut na tartanowej nawierzchni. Nie wypadł za dobrze, bo przed metą wyprzedziło mnie dwóch sprinterów, jednak mimo to ukończyłem bieg z uśmiechem na twarzy (na co mam dowody na zdjęciach).

Tymczasem ja, Faddah, po minutowym spacerku stwierdziłem, że już wystarczy zwiedzania i zdecydowałem się pobiec na metę. Nie ukrywam, że pomogła mi w tym wizja chleba ze smalcem, kiszonego ogórka oraz pączka – i nawet w takiej kombinacji wydawało mi się to wielce zachęcające, wszak pamiętałem jeszcze niepowtarzalny smak żelu energetycznego. W pewnym momencie do biegaczy dołączyła grupa starszawych facetów jadących między nami na motocyklach oraz ich pilot, przewodnik czy ktoś tam jadący dość przybrudzonym samochodem typu Grand Voyager. Nie wiem czy taka jest moda na biegi w Toruniu, ale obieganie wolno toczącego się auta na leśnej ścieżce nie jest cool.

Niestety Mist poszedł sobie walczyć o rekordy i zwycięstwo (nie zdradził co prawda w jakiej kategorii, ale podejrzewam, że była to kategoria tych co zapomnieli koszulek i spodenek do biegania z domu – nie sądzę żeby było ich dużo więc miał spore szanse), zostałem sam, niestety nie udało mi się nawiązać dłuższych rozmów, bo jakoś wszyscy skupialiśmy się na tabliczkach o dziwnych oznaczeniach typu 18, 19, 20, 21.

Tak jak napisał Mist, dzwiny mieli pomysł organizatorzy, żeby robić dwie mety (chyba, że pierwsza była dla tych co zapomnieli strojów do biegania), ale nauczony doświadczeniem Biegnij Warszawo 2011, a mianowicie: „biegniesz dopóki nie ma maty pod nogami” biegłem ile sił w nogach oraz starałem się wyglądać kwitnąco dla zgromadzonych fotografów 🙂

Po biegu poszukiwania naszych pięknych fotoreporterek – obie widziałem niedaleko mety, teraz trzeba było się tylko odnaleźć w tłumie no i wypadałoby znaleźć Faddaha. Napiłem się herbaty, zjadłem chleb ze smalcem, odnalazłem Faddaha – zrobiliśmy sobie serię tragicznych zdjęć, po czym zaopatrzywszy się w pączki, drożdżówki i inne pałerejdy podreptaliśmy w kierunku depozytu radośnie dzwoniąc medalami w kształcie dzwonków wraz z setkami innych biegaczy.

Podsumowując: świetny bieg, męcząca trasa, spoko organizacja (choć zabrakło szatni w okolicy startu), dobra herbata, okropne żele, fajna pogoda, super medale no i oczywiście ustanowione życiówki. Ocena RunningSucks.pl : 8,5/10

Reklama

Co myślisz?

Napisane przez Maciej

Reklama
Reklama

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Reklama
Marsz Śledzia

Impresja na temat Mojżesza czyli Marsz Śledzia

Endomondo – opis aplikacji