W niedzielę, 24 listopada 2013 roku wystartowało IV Grand Prix Łodzi w biegach przełajowych in nordic walking. Pierwszy bieg ukończyło ponad 330 zawodników. Najszybszy wyjątkowo nie był dzisiaj Krzysztof Pietrzyk z LKS Koluszki, ale Sebastian Kosęda, który odstawił Faddaha o prawie 5 minut.
Do biegu podszedłem całkiem poważnie, zakładając, że jest to prawdopodobnie ostatnia szybka piątka u Sobka w tym sezonie, bo w drugiej połowie grudnia leżeć pewnie będzie już śnieg. Na starcie, zostałem zdopingowany przez mojego ulubionego rywala Tomka Michalskiego, z którym lubimy sobie powymieniać “uprzejmości” przed startem. Dzisiaj Tomek oświadczył, że zajmie mi kolejkę po drożdżówkę żebym długo nie musiał czekać jak już w końcu dobiegnę.
Ruszyliśmy klasycznie dość szybko czyli Krzysio Pietrzyk poleciał i tyle go widziałem. Tomek też mnie odstawił, ale na ten bieg miałem PLAN. Polegał on głównie na tym, żeby nie dać się podpuścić na starcie i nie polecieć pierwszego kilometra po 3:30 bo by się to źle skończyło. Plan wykonałem nawet nieźle, ale i tak wg mnie obrałem za szybkie tempo: 4:01 po pierwszym. Na szczęście plecy Tomka przestały się ode mnie oddalać, a nawet minimalnie zbliżać.
W okolicy drugiego kilometra dogonił mnie Badyl, który powitał mnie przyjacielskim “Maciuś, nie za szybko dla ciebie czasem?”. Wybaczcie Mu, on jest za ŁKS-em, a oni jeżdżą na wakacje do Zgierza 🙂 Po czym żeby mnie zdołować wdał się w luźną pogawędkę ze swoim znajomym (przy tempie 4:05), kiedy ja zaczynałem się pocić. Stwierdziłem, że tak się z nimi nie bawię i pobiegłem sobie gdzie indziej.
“Gdzie indziej” okazało się być plecami Tomka, któremu zapowiedziałem, żeby się nie martwił bo miejscie w kolejce po herbatę mu przytrzymam.Nie był z tego faktu zadowolony hehe 🙂
I tak upłynęło mi okrążenie pierwsze IV Grand Prix Łodzi.
Drugie okrążenie IV Grand Prix Łodzi to w moim przypadku walka o utrzymanie tempa, a zabawę w ściganie klasycznie rozpocząłem na ostatnich 200 metrach.
Dzisiejszy finisz był epicki: najpierw dogoniłem i przegoniłem nieznanego mi kolegę. Kolejnym, którego miałem zamiar wyprzedzić, był Maciek Małecki. Wyprzedziłem go udając, że to w sumie spacerowe tempo.
Wiadomo, że Maćki nie odpuszczają, więc Maciek M. zaczął gonić Maćka W.! Musieliśmy nieźle dawać w długą, bo publiczność na mecie prawdopodobnie szalała z emocji (piszę prawdopodbnie, bo jak mówi zasada z Zombieland: “When sprint, then sprint!”) byłem skupiony na jak najszybszym przebieraniu nogami by utrzymać przewagę nad Maćkiem. Niestety okazało się, że dzisiaj mocniejszy był kolega Małecki. Wyprzedził mnie na ostatnich (chyba) 5 metrach. Różnica netto jaką nam zmierzono w pierwszym biegu IV Grand Prix Łodzi wynosi 1 sekundę. Gratulacje Maćku!
Sprawdziłem swoje czasy z poprzedniej edycji i okazało się, że nie było najgorzej. Mój czas 21:12 to mój najlepszy wynik w Grand Prix Łodzi w historii, o 3 minuty szybciej niż pierwszy bieg poprzedniego cyklu!
Ha, jest progress. Ostatni bieg na tej trasie, w marcu 2013, pobiegłem w 24 minuty. Treningi u Rysia Goszczyńskiego są najlepsze! Dzięki Trenerze!