Wraz z nadejściem jesieni dni są krótsze, a co za tym idzie coraz więcej treningów rozpoczyna się po zachodzie słońca albo przed jego wschodem. Niestety większość pracodawców nie jest wyrozumiała i nie pozwoli nam wyskoczyć na jakieś dwie godzinki w trakcie dnia żeby nabić kilka kilometrów.
Bieganie po parku w zupełnych ciemnościach nie jest najprzyjemniejszą rzeczą pod słońcem (które i tak już zaszło) a bieganie po oświetlonych trasach z reguły równoznaczne jest z chodnikiem, który z kolei nie jest przyjazny dla naszych stawów. Rozwiązaniem jest zabranie światła ze sobą na ulubioną trasę.
W sprzedaży znajdziecie olbrzymi wybór latarek czołówek, rozpoczynając od allegro, gdzie można kupić je od około 10 złotych a kończąc na kilku setkach. Będąc osobą sceptyczną założyłem iż latarka, która kosztuje dychę (swoją drogą ciekawe ile kosztuje jej wyprodukowanie skoro cena finalna jest tak niska) raczej nie będzie rewelacyjna. Po przejrzeniu kilku forów zdecydowałem się na lampkę ze średniej półki. Mój wybór padł na niemiecką (i produkowaną w Niemczech!) czołówkę LED Lenser H7 firmy Die Zweibrüder Optoelectronics GmbH.
Zamówiłem ja przez angielskiego Amazona (około 50 zł taniej niż najtańsza oferta na Allegro, w tym darmowa przesyłka do Polski!) – paczka dotarła do mnie po 2 dniach firmą kurierska. Całość zapakowana była w malutkie pudełeczko. W zestawie znalazłem:
– Latarkę
– komplet baterii
– neoprenowe etui
Po załadowaniu baterii oczywiście włączyłem, i spojrzałem w diodę. Tak, ostrzeżenie na lampce wyraźnie tego zabraniało – po tym jak przed oczami przestały migać mi plamki, skierowałem snop światła na odległy o 40 metrów blok – okazało się, że Led Lenser H7 nie tylko po oczach daje nieźle.
Źródłem światła jest tutaj jedna dioda o mocy 3 watów – jak na diodę jest to bardzo dobry parametr. Dzięki zastosowaniu opatentowanej soczewki można mieć wrażenie, że w ręku mamy miniaturowy szperacz. Jako że paczka dotarła w czwartek przed tegoroczną edycją Biegnij Warszawo. Pierwsze poważne testy nastąpiły u kolegi Redaktora Mista 😉 On z kolei kupił sobie czołówkę Mactronica (trzy diody w tym tryb migania). Oczywiście nie mogliśmy odpuścić zabawy nimi, którą musieliśmy przerwać kiedy nasze ładniejsze połowy stwierdziły, że jesteśmy nienormalni i że niby nie można jeść pizzy przy świetle czołówek… Kobiety…
Anyway, wracając do czołówki Led Lenser. Całość jest lekka (około 120g z bateriami). Pasek zakładany na głowę jest wygodny i trzyma ją w jednej pozycji, mamy swobodę jego regulacji. W trakcie biegania lampka trzyma się w miejscu, nie spada i nie przesuwa się. Część z diodą jest uchylna w zakresie od 0 do około 100 stopni. Na obudowie diody znajduje się włącznik (na górze) oraz wygodny suwak (odpowiadający za skupienie snopu światła) od dołu – łatwo go wyczuć nawet w rękawiczkach. Za pomocą w/w suwaka możemy regulować szerokość promienia świetlnego – od opcji szperacz po okrąg szerokości około 2,5 metra tuż przed naszymi nogami.
Z tyłu głowy mamy pojemniczek na baterie z kolejnym suwakiem – tym razem odpowiada on za natężenie światła, taki tam ściemniacz. Za jego pomocą możemy operować w całym zakresie mocy latarki. Od modułu z diodą do pojemnika baterii prowadzi kręcony elastyczny przewód zasilający, który jest niejako „przyłapany” uchwytami na opasce. Nie czuć go, nie uwiera ani nie odciska się na skórze.
Samo światło jest jasne, białe. W zależności od stopnia skupienia wiązki da się oświetlać nim albo dalekie punkty lub co chyba przydatniejsze dla biegaczy kilka metrów ścieżki przed sobą oraz jej pobocza. Według producenta, moc tej lampki to 170 lumenów. Na jednym komplecie baterii alkalicznych (3 sztuki) zestaw ma świecić ponad 50 godzin. Ja wybiegałem w nim około 15 i nie zauważyłem jeszcze spadku mocy.
Podsumowując, jak dla mnie jest to bardzo dobra latarka za rozsądną cenę – widać co ma się przed sobą, jest leciutka i wygodna w eksploatacji. Dostęp do regulacji, zarówno jasności jak i skupienia jest błyskawiczny i nie trzeba szukać suwaków. Polecam zakup Led Lensera H7.
Do lekkich minusów zaliczyłbym cenę (zawsze mogłaby być trochę tańsza) oraz brak szmatki do czyszczenia soczewki – kawałeczek irchy byłby wskazany i proponuję go zakupić, żeby nie porysować powierzchni. À propos powierzchni – pierwszego dnia w parku usłyszałem od pary, którą mijałem ‘O Jezu! Górnik przebiegł!” A ja na to: jo!