Ostatni majowy weekend w Łodzi obfitował w wielkie sportowe emocje. W sobotę został rozegrany 10. Bieg Ulicą Piotrkowską, a dzień wcześniej, Running Sucks oraz Sobek z Biegam Po Łodzi mieli przyjemność zorganizować pierwszy wspólny bieg. Postanowiliśmy stworzyć coś, czego jeszcze w Łodzi, a może nawet w całej Polsce nie było – bieg „Make Run Harder”. Deal jest prosty: im trudniej tym lepiej i nie koniecznie chodzi o dystans i nachylenie trasy 🙂
Na inaugurację wybraliśmy coś specjalnego: Bieg Śmierci. Ironman. Johnny Bravo i Porucznik Borewicz przy tym to małe piwo. Całe 20 sekund zajęło nam znalezienie odpowiedniej trasy i ustalenie, że to nie skończy się dobrze. Sprawa jest prosta: biegniemy 300 metrów, a następnie spożywamy porcję warzyw w płynie. Planowane było 5 okrążeń, co równało się 5 porcjom warzyw co z kolei równało się zgonem 🙂 . Na starcie biegu stanęło sześciu śmiałków i jeden zając. Każdy był gotowy dać z siebie wszystko. Emocje rosły, a licznie zgromadzeni kibice zagrzewali Tomka do rozpalenia grilla, którego przytargał Faddah (co prawda zapomniał wziąć elementów do montażu był więc to pionierski grill montowany na agrafki – i nie, to nie jest żart) W sumie organizatorzy zapewnili bardzo wiele: kubeczki o pojemności 500 ml by zawodnicy mogli w pełnej kulturze spożywać swoje porcje, znalazł się też marker, którym należało zanotować na lewym przedramieniu adres, na który chce się być odniesionym po zakończeniu imprezy.
Już na linii startu można było dostrzec wolę walki oraz pełne emocji docinki. Start opóźniła nieco chaotyczna sesja zdjęciowa oraz podstępne ataki Sobka. Nie mniej jednak jakieś 2 godziny po zaplanowanym starcie bieg ruszył. Z kopyta galopem, przez pola, popychając towarzystwo i ścinając trasę zawodnicy galopowali niczym stado imadeł po plantacji żarówek po zwycięstwo na pierwszym okrążeniu. Nie było jednak tak łatwo. Porcje warzyw czekały gotowe w podpisanych kubeczkach (no bo kto chciałby pić po Faddahu!). Zawodnicy wykazali się niemałym hartem ducha i żołądków bijąc kolejne rekordy w spożywaniu piwa na czas. Prawdopodobnie Sobek po raz pierwszy wtedy oszukiwał wylewając warzywa, ale nie mamy dowodów więc nie będziemy go niesłusznie oskarżać 😛 Kibice dopingowali nas niczym szaleni, a wolontariusze zwijali się niczym w ukropie – szaleństwo jakiego nawet Maraton w Nowym Jorku nigdy nie doświadczył (patrz zdjęcie numer 5.). Po pełnej emocji pierwszej rundzie odżywczej ruszyliśmy ponownie na trasę.
Tym razem do przodu wysforował się Mariusz (oczywiście uważamy, że oszukiwał, ale nie mamy dowodów, więc etc. 😛 ). Zaraz za nim biegła reszta hałastry, którą szkoda by wymieniać z imienia. Druga runda regeneracyjna zaburzyła nam nieco koncepcję biegu, gdyż wolontariuszki wolały ciąć w Angry Birds na telefonach komórkowych niż polewać, znaczy podawać nam warzywa. W ten sposób każdy uzyskał tylko pół kubka płynu i pół piany, co bardzo ucieszyło Sobka, bo od początku chciał zmniejszyć wielkość porcji warzyw. Po konsultacji z biegowym dietetykiem odrzuciliśmy jego wniosek, gdyż warzywa należy wpierdalać w należytej ilości, a nie jak jakieś słabe kanapeczki 😛 Podczas drugiej rundy co warto odnotować zawodnicy trzymali kulturalny poziom dyskusji ani razu nie wypominając Mistowi, że jest z Bydgoszczy (była to wyjątkowa chwila spokoju).
I tu mamy problem – wiemy, że była runda trzecia, ale kto i w jakiej kolejności wybiegł na trasę oraz dotarł do punktu pozostaje zagadką. Runda ta ma jednak dwa charakterystyczne punkty. Po pierwsze, mniej ważne – Doktorek chciał zaciągnąć Mista za samochód, jednak ten dzielnie stawił opór. Po drugie zaś znacznie istotniejsze Mariusz zamiast piwa pił, i nie bójmy się tego słowa, wodę. Uważamy, że to niegodne sportowca zachowanie należy piętnować, aż do jego czterdziestych urodzin, a potem zająć się szykanowaniem jego przyszłych dzieci – niech wiedzą co ich ojciec uczynił! „Jak to tak, na imprezie takiej rangi pić wodę? No jak zwierzęta” – tę mantrę powtarzaliśmy kiwając głową z dezaprobatą. Zdecydowaliśmy się nawet przyjąć Mariusza do teamu, tylko po to żeby go za to niesportowe zachowanie natychmiast wyrzucić 😛 (potem okazało się, że wyrzucenie go raz nie było wystarczającą karą)
Czwarte kółko jeśli wierzyć zapisowi z Garmina obyło się w miarę prosto – chyba nikt nie wypchnął mnie z trasy. Co prawda oblałem się trochę piwem, ale na szczęście kar w regulaminie za to nie było. Wydaje nam się – choć wspomnienia z tego etapu również są rozmyte, że Sobek znowu oszukiwał wylewając piwo, ale ponieważ nie mamy dowodów, etc 😉
Nastąpiło piąte kółko, w którym Mist dumnie biegł po zwycięstwo, Sobek oszukiwał, a Faddah zajmował się dyskusją o polityce działu Human Resources w norweskiej bankowości. Na szczęście dla pędzącego po zwycięstwo Mista Sobek odmówił ostatniego punktu odżywczego, dlatego też nasz zawodnik mógł śmiało pić marząc już o uścisku dłoni prezesa i gratulacjach. I prawie by mu się to udało gdyby nie mały szczegół. Okazało się, że zajęci przepychaniem, ścinaniem trasy, wylewaniem piwa, piciem piwa, odmawianiem picia piwa, wycofywaniem się z dalszych okrążeń – czy jak niektórzy PICIEM WODY nie zauważyliśmy, że jeden z zawodników ignorując regulamin, zamiast pić przebiegł całość i ogłosił się zwycięzcą. Tak też dumni zawodnicy z teamu Running Sucks jak i Sobek z jakiegoś mało znanego łódzkiego teamu 😉 musieli obejść się ze smakiem.
Podsumowując – gratulujemy Joachimowi zwycięstwa. Niby chłopak ma tylko 5 lat, a już kwitnie w nim oprócz serca biegacza, umiejętność ignorowania regulaminu i omijania przepisów. Będzie z niego zawodnik! Bieg uznajemy oficjalnie za zajebisty – nie przyjmujemy krytyki i czekamy już na telefon z Dzień Dobry TVN. Oczywiście następnym razem postaramy się bardziej – wszak nawet doskonałość musi ewoluować.
So stay tuned for more hardcore races!