
Nareszcie! W ubiegły weekend w Lesie Łagiewnickim podczas drugich tegorocznych zawodów z cyklu Dog Orient spotkali się miłośnicy biegania z psami. Co w praktyce oznacza, że było tam zatrzęsienie haszczaków. Skoro więc okazja nadarzyła się tak blisko musiałem się tam wybrać. Z Mariuszem dogadałem sobie użyczenie psa i szykowałem się psychicznie do startu jednocześnie zastanawiając się czy uda mi się do tego czasu wyzdrowieć.
Dokładnie w sobotę 16. lutego mimo knowań Faddaha dotarłem na start na teren Leśnictwa Miejskiego. Musze przyznać, że dawno nie czułem się tak bardzo na zadupiu w nieznanym terenie, co zapowiadało jedno – dla mnie będzie to rzeczywiście bieg na orientację. Bo Dog Orient jak sama nazwa wskazuje to bieg z psem na orientację. Innymi słowy miałem przed sobą podwójny debiut. Zarejestrowałem się w biurze zawodów, dowiedziałem się, że biegnę z Kluską, psem Gosi Waczyńskiej. Gosi ani Kluski jeszcze nie znałem, ale już cieszyłem się na to spotkanie.
Pokręciłem się trochę nerwowo po terenie zawodów w oczekiwaniu na odprawę. Okazało się, że Bartek S. nie przyniósł mi kompasu (na szczęście okazał się nie być potrzebny, ale o tym dowiedziałem się potem) – trochę mnie to zestresowalo, jednak powoli zaczęli się pojawiać ludzie z haszczakami, malamutami i przeróżnymi innymi sympatycznymi psami. Oczywiście wybrałem opcję pokręcenia się wśród psów, które coraz bardziej podekscytowane brykały na uprzężach. Rozpoznałem Białą więc znany mi z widzenia na zawodach Janek również musiał tu gdzieś być. Reszty zawodników dwu i czworonożnych nie znałem. Odprawę pamiętam do momentu gdy miałem wziąć mapę i kartę kontrolną, potem pustka. Domyśliłem się, które punkty są moje. Orientowałem się gdzie jestem i jak biec gdy akurat Gosia przywiozła psy.
Aluk i Strzała raz dwa powędrowały do zawodników, z którymi miały biec natomiast Kluska zamiast szykować się do biegu władowała się z powrotem do klatki. Po chwili jednak ubrana w szorki i przypięta do pasa przestała tęsknie spoglądać za odjeżdżającą na parking Gosią. W tym momencie dopadł nas pan z Toya TV (chyba ze względu na profesjonalny wygląd Kluski) i zadał kilka pytań. Po krótkim wywiadzie udaliśmy się w okolice startu gdzie coraz bardziej podekscytowane psy hałasowały niemiłosiernie. Ja starałem się zorientować jak biec, Kluska pokazywała innym psom, a szczególnie jednemu malamutowi Nubisowi kto tu rządzi. Nie minęło jednak kilka minut gdy rozpoczęło się przedstartowe odliczenia. Sam start był zupełnie niepodobny do czegokolwiek w czym dotychczas uczestniczyłem. Oczywiście odliczanie i strzał to taki standard, ale potem psy wyrwały do przodu jednak każdy w trochę inną stronę. Wyglądałoby to przekomicznie gdyby nie to, że byłem zajęty odciąganiem Kluski od Nubisa. Po chwili rwaliśmy już przed siebie.
Pierwsze wrażenie – genialnie! Pies się rozpędza, uszy do tyłu, ogon niżej i ciągnie do przodu za innymi. Nie narzekam tylko sam przyspieszam i biegnę lekko nie czując nawet jakie mamy tempo. W tłumie dość szybko wyprzedzam kilka osób, a Kluska już rwie do przodu by wyprzedzić kolejnego psa. Za nami kolejni zawodnicy przyspieszają gdy ich psy nie odpuszczają w rywalizacji. Chwilę przed pierwszym punktem kontrolnym dobiegam do Pauliny i Kasi, których radził mi się trzymać Bartek. Czemu nie – dziewczyny biegną pewnie i w moim tempie, więc trzymam się z nimi. Bez problemu dobiegamy do drugiego punktu, gdzie trochę się ociągam bo Kluska wyraźnie miała ochotę na łyka wody. Dziewczyny doganiam na trzecim punkcie, na który również trafiam bezproblemowo i w tym momencie orientuję się, że zgubiłem kartę kontrolną. Podbiegam do grupki, która minęła już punkt pytając czy nie widzieli mojej zguby, niestety nie mam szczęścia. Ponoć każdy debiutant przez to przechodzi. Nic to! Pomny wskazówek z odprawy cofam się do trójki, odbijam punkt na mapie i ruszam przed siebie.
Biegniemy sobie z Kluską w miarę spokojnie – to znaczy psisko spokojnie, ja zaś walczę by nie wywalić się na lodzie jaki znajduje się na dużej części trasy. Przed nami majaczy zawodnik w niebieskiej wiatrówce z czarnym malamutem. Domyślam się więc, że Kluska zachęcona obecnością drugiego psa zaraz pociągnie jednak najwyraźniej nie ma takiego zamiaru. Coś białego miga mi na lodzie/śniegu. Hamuję ostro ślizgając się na niepewnej nawierzchni i podnoszę kartę z numerem 75. Biorę ze sobą licząc na to, że przekażę ją komuś na trasie lub na mecie. Ruszamy żwawo więc dystans do niebiesko-czarnego duetu maleje, a Kluska zmieniwszy zdanie ciągnie coraz mocniej. Po kilku chwilach równamy i okazuje się, że to właśnie Maciek z Nubisem zgubili znalezioną przeze mnie kartę. Śmigamy razem do czwartego punktu.
Tuż przed punktem znowu doganiamy Paulinę i Kasię, które odbijają szybko karty podczas gdy Pajka i Flicka tarzają się w śniegu. Na nas (czyli na mnie i Maćka) jako zawodników klasy Hobby czeka zadanie. Lepię więc bałwana, jednak gdy już mam zamiar zrobić mu zdjęcie Kluska radośnie odgryza mu głowę. Na chwilę odciągam psa, Maciek kończy swojego bałwana po czym Nubis powtarza numer Kluski i również kasuję bałwana. Psy wygrywają więc 2:0. Na szczęście psy zajmują się na chwilę sobą, my robimy fotki i biegniemy na kolejny bliski wg mapy punkt numer 5. Znajdujemy go równie bezproblemowo, podbijamy karty i lecimy szukać szóstki. W międzyczasie do naszych pleców przykleja się zawodnik z wilczurem, którego spotykamy jeszcze kilka razy na trasie (jak się okazało był to pan Józef Brzezina wraz z Dianą, który ostatecznie wygrał nasza kategorię), który jednak za chwilę skręca na bezdroża my zaś trzymamy się ścieżki.
Na punkt wpadamy jednak prawie równo przy czym tym razem biegniemy w trójkę aż do drogi, po przekroczeniu drogi pan Józek biegnie w kierunku punktu na przełaj my zaś znowu decydujemy się trzymać ścieżek. W międzyczasie odkrywamy, że jeśli chcemy biec szybciej trzeba puścić Kluskę przodem wtedy Nubis zamiast ciągłego hamowania i oglądania się do tyłu ciągnie jak szalony. Na siódemkę, która bezbłędnie lokalizuję na najwyższej górce w zasięgu wzroku (znając organizatorów tego się można było spodziewać :P). Z górki zbiegamy na przełaj i przez chwilę zastanawiamy się gdzie jesteśmy jednak mimo niezgodności co do miejsca pobytu zgadzamy się co do kierunku. Zgodnie zmierzamy w kierunku punktu numer 8. Wbiegamy o ile mnie pamięć nie myli do Skotnik i bez problemu lokalizujemy punkt. W międzyczasie z haszczy tuż za nami wypada grupa 4-5 biegaczy, których wcześniej nie widzieliśmy. Domyślamy się więc, że to czołówka klasy sport, a przypuszczenie to potwierdza wpadający na punkt Janek, który szybko podbija kartę i leci dalej.
Punkt ten niestety dał nam się najbardziej we znaki. Organizator umieścił tam ciąg zadań matematycznych z przypisanymi do wyników literami. Ułożone w kolejności miały dać hasło. Spędziliśmy tam sporo czasu, jednak nic sensownego nam nie wychodziło – jak się potem okazało próbowaliśmy ułożyć hasło dokładnie w odwrotnej kolejności. Na tym punkcie zmarnowaliśmy 10-15 minut przy czym psy zdecydowanie nie ułatwiały skupiania się na liczeniu. W międzyczasie na punkt wpadł pan Józef, podbił kartę i pobiegł dalej. Przez chwilę zastanawialiśmy się czy nie zrobić tego samego, jednak żaden z nas nie pamiętał czy zadania specjalne liczą się w klasyfikacji czy nie (jak się okazało nie liczyły się :P). Po fiasku z hasłem ruszyliśmy w kierunku dziewiątki. W międzyczasie znaleźliśmy modrzew z pierwszego zadania specjalnego więc porwaliśmy szyszki i ruszyliśmy dalej.
Do miejsca gdzie miał według nas być punkt numer 9 dotarliśmy bardzo szybko jednak punktu ani widu ani słychu. Spotkaliśmy tam grupę spacerującą w naszej kategorii, skierowaliśmy ich na ósemkę, a oni odwdzięczyli się pokazując nam gdzie jesteśmy gdyż jedna z Pań mieszkała w tej okolicy (jak się okazało błędnie). Szukając punktu zmarnowaliśmy 15-20 minut, a jak się okazało potem od miejsca spotkania do punktu było ok. 50 metrów, po prostu go nie zauważyliśmy…
Zapłaciwszy gapowe ruszyliśmy do dziesiątki. Tutaj prosta taktyka, dobiegamy do drogi, wpadamy do lasu po drugiej stronie i tuż za rowem powinien być punkt. Jak się okazało tym razem wpadliśmy bezbłędnie. Podbiliśmy karty, opisaliśmy tropy zwierząt i ruszyliśmy na metę. Trasa do mety była już tak prosta, że nie dałoby się zabłądzić. Maciek z Nubisem zachowali zdecydowanie więcej sił na finisz więc wpadli na metę 8 sekund przede mną i Kluską. Jak się okazało przybiegliśmy jako 3. i 4. zawodnik w klasie Hobby.
Podsumowując: zamiast 15-stu kilometrów optymalnej trasy mój Garmin pokazywał ok. 17,6km więc trochę nadrobiliśmy jednak w granicach błędu jaki zakładałem przed startem. Czas 2:43:07 – błędy na ósmym i dziewiątym punkcie kosztowały niestety 25-35 minut co niestety przełożyło się na taki, a nie inny wynik i w efekcie czwarte miejsce na mecie. Niestety brak zagubionej karty sprawił, że w klasyfikacji wylądowaliśmy odrobinę niżej ;). Fajna impreza, sympatyczni wielbiciele psów wszelakich z przewagą haszczaków i malamutów i trasa w sam raz na terenowe wybieganie w weekend. Idealne miejsce dla mnie, więc jeśli znowu uda się użyczyć psa zobaczymy się na kolejnych zawodach, gdzie nie będę popełniał już tych samych błędów.