Wings For Life, czyli dziunie i golonka w Pyrlandii

wings for life auto
Biegaczy goniła czarna wołga
Reklama
wings for life auto
Biegaczy goniła czarna wołga

Nawet jeśli biegasz z szybkością żółwia, na 100 proc. ukończysz te zawody. A im jesteś gorszy, tym szybciej będziesz na mecie. To bieg dla leni i skończonych oferm, dziuń i miękkich fajek, czyli… nie mogło mnie na nim zabraknąć. Wings For Life.

Do Pyrlandii pojechaliśmy (ja plus małżonka w roli kierowcy/kibica) w przeddzień biegu. Droga z Łodzi była miła (kilka piw). Byłaby milsza, gdyby nie punkty poboru haraczu na autostradzie i korki (w sobotę!) w rozkopanym centrum stolicy Wielkopolski. Znaczy, nie tylko u nas w Łodzi kogoś posrało z remontami.

Hotel zarezerwowałem kilka tygodni wcześniej. Pokój na dwie doby kosztował równowartość mojej rocznej nagrody w pracy (zgadnijcie – czy hotel był siedmiogwiazdkowy, czy nagroda tak wysoka?). Ale wybrałem akurat ten, żebym nie musiał dymać za daleko na start. Koniec końców i tak musiałem, bo okazało się, że start jest po drugiej stronie Jeziora Maltańskiego.

W siedmiogwiazdkowym hotelu wszyscy goście to biegacze lub kibice.  Postanowiliśmy z żoną poszukać milszego towarzystwa. Poszliśmy do zoo.

W hotelu wszyscy goście to biegacze lub kibice. I VIP-y. Wypatrzyliśmy m.in. Beatę Sadowską (przebiegła 13 km, będzie z tego materiał na nową książkę) i Jerzego Skarżyńskiego (już drugi raz spotykamy się w hotelu przed biegiem, za trzecim chyba wymienimy się autografami). A że reszta biegaczy siedzących w holu weszła właśnie w fazę licytowania się, kto bardziej się sponiewierał na ostatnim Rzeźniku, ile tysi wydał na czasówkę do TRI, który ma dłuższego, itp., postanowiliśmy z żoną poszukać milszego towarzystwa. Poszliśmy do zoo.

Wieczorkiem odbiór pakietu Wings For Life, fotki na fejsika na tle auta-mety (chciałem skurwiela unieszkodliwić wpychając coś do rury wydechowej, ale pilnowali), pizza przy rynku (tragedia – chcecie wysłać szefa lub teściową, to adres knajpy daję na priv), zakup piwa na stacji, libacja w hotelu i lulu.

Recepta na kaca? Jajecznica, kiełbaski na ciepło i smażony boczek!

Rano powlekliśmy się na śniadanie. Na stołówce – stado biegaczy. Choć start dopiero za cztery godziny, większość już w biegowych ciuchach, co poniektórzy nawet z numerami na piersi. Jedzą muesli, bułki z dżemikiem i inny syf.
Nałożyłem porządną porcję jajecznicy i smażonego boczku. Ostatnio przed biegiem zjadłem jajecznicę w Uniejowie w ubiegłym roku. I parówki. Skończyło się zbiegnięciem w krzaki i puszczeniem pawia na dziewiątym kilometrze. „Ale była życiówka, czyli ok” – pomyślałem i – po jajecznicy – zjadłem jeszcze kiełbaski na ciepło.

butyikoszulPóźniej godzinka spaceru, przebranie się. Klubowa koszulka, nowe – nieśmigane asicsy kayano (asics ssie, ale do koszulki pasują i szpan jest, bo w ch… drogie. A inni nie muszą wiedzieć, że na wyprzedaży kupiłem). Jeszcze numer na klatę i można ruszać.

Na starcie w klimat biegowy wprowadzały kilometrowe kolejki do kibla (widok laski wystawiającej blond główkę na zewnątrz z okrzykiem: „Ej, ma ktoś papier??!! – bezcenny). Rozgrzewka w formie fitness. Sam przed biegami dłuższymi niż dycha nie rozgrzewam się, bo za leniwy jestem. Ale z przyjemnością popatrzyłem, bo było trochę fajnych dziuń i super się wyginały (a żona już poszła ustawić się na trasie i robić mi fotki na fejsa, więc nie było ryzyka, że dostanę zjebkę).

210Jak wytłumaczyć policjantce kto to jest pacemaker??

Były m.in. laski ze Szkoły Policyjnej w Szczytnie (ze trzy-cztery takie, że z przyjemnością dałbym się skuć pluszowymi kajdankami). Jedna zagadnęła nawet, o co chodzi z tym „Pacemaker 2:10”. Już miałem zaproponować, żeby dała numer, to umówimy się i wyjaśnię jej to w szczegółach, ale akurat spiker dał sygnał do startu.

O samym biegu Wings For Life nie będę za dużo pisał, bo przecież relacje z biegów nie są od tego, żeby pisać w nich o biegach. Zwłaszcza, że było nudno. Dziunie ze Szczytna zostały z tyłu a ja biegłem z ich kolegami, póki nie spuchli około 20 km (znaczy – miękkie policyjne pałki). Kibice w samej Pyrlandii byli drętwi, na okolicznych wioskach – super (zwłaszcza jeden sprzedający piwo przy trasie – ach, ta słynna wielkopolska przedsiębiorczość).

W planie miałem uciekać przed metą przez koszulkowe 2 godziny 10 minut, czyli 26 km (po co więcej, przecież mi za to nie płacą). I tak też się stało, po minięciu tabliczki „26” zacząłem maszerować. Meta minęła mnie dwie minuty później.

Wings for life posiłek
Mały posiłek regeneracyjny

Najbardziej śmierdzący autobus w tej części Europy.

Po biegu wróciliśmy (kilkudziesięciu spoconych facetów) na start podstawionym przez organizatorów autobusem. To był chyba najbardziej śmierdzący autobus w tej części Europy (nie licząc okolic Zgierza, oraz OFF Piotrkowskiej w sobotę nad ranem) więc po drodze kilka osób zemdlało. Na starcie medale i krokiem kaczki poczłapałem do hotelu.

W hotelu obiad – akcja Poznań za pół ceny: dwie solidne golonki z kapustą i puree z grochu plus 2 piwa: 50 zł. Wypas! A po obiedzie – moczenie tyłków w termach.

 

 

Podsumowanie:

Generalnie warto było, za rok też wpadnę. Bez żony (hej, dziunia ze Szczytna, odezwij się na priva!!!).

Kończę, bo Faddah ma mały budżet na wierszówki za teksty, a ja tu już za jakieś cztery stówy się wypisałem. Jak zapłaci, to Wam napiszę, dlaczego assics ssie.

Stanowisko Faddaha odnośnie niedorzecznego pomysłu płacenia wierszówki:

bitch slapper

Reklama

Co myślisz?

Napisane przez Maciej

Reklama
Reklama

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Reklama

Łódź Business Run 2014

Bieg Piotrkowską 2015 trasa

Bieg Piotrkowską 2015 trasa