XXII Bieg Powstania Warszawskiego – relacja

bieg-powstania-warszawskiego
Reklama

bieg-powstania-warszawskiego28 lipca 2012 odbył się w stolicy XXII Bieg Powstania Warszawskiego. Impreza z roku na rok cieszy się coraz większą popularnością. Do tegorocznej edycji zapisała się rekordowa ilość ponad 5000 biegaczy, a dla pozostałych chętnych utworzono listę rezerwową. Mnie udało się załapać kiedy jak to mawiają „wszelka nadzieja umarła” czyli w piątek około południa. Zadzwonił do mnie przedstawiciel WOSiRu i po krótkiej, konkretnej rozmowie byłem uboższy o 50 złotych i stanąłem przed faktem, że w sobotni wieczór czeka mnie pierwsza w życiu przejażdżka A2 w kierunku Warszawy.

Na szczęście ze znalezieniem transportu nie było problemu, tu gorące podziękowania dla Agnieszki i Sobka, ze transport. W zamian za podwiezienie, jadąca ze mną Ineska, miała przyjemność pospinać agrafki na niedzielną imprezę Agi i Sobka – „Biegam i chodzę po Łodzi” (relacja już wkrótce). Teraz już wiecie, że to nie dzieci w krajach trzeciego świata (takich jak Bydgoszcz lub  Toruń, a nawet zachodnia strona Chojen) to robią, ale młode kobiety na tylnim siedzeniu samochodu mknącego do Warszawy. True story.

znak2Na Bieg Powstania Warszawskiego dotarliśmy bardzo szybko dzięki autostradzie. Powiem Wam, że sporo jeżdżę do Warszawy, ale to była chyba najszybsza podróż w moim życiu, trasę Stryków-Bemowo pokonaliśmy równo w godzinę.

W Warszawie spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem ze strony localsów: jadący za nami przyjaciel w starej hondzie, ze wspaniałym tłumikiem (ten odgłos, mrr, coś jak jaguar XK ale znacznie głośniej i bardziej męsko) starał się nas wyprzedzić. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że ulica była jednopasmowa 😀

Po paru minutach dotarliśmy pod stadion Polonii, gdzie przywitał nas znak mówiący, że na parkingu obowiązuje zakaz parkowania i odholują nam auto.

Bartek, postanowił zagrać przybysza z prowincji, gdzie znaków się po prostu nie stawia i zaparkował na chodniku przed w/w znakiem (o odholowanie się nie baliśmy, bo cały parking był tak zapchany, że laweta na pewno by tam nie weszła 🙂 ).

Odbiór pakietów startowych na Bieg Powstania Warszawskiego przebiegł bardzo sprawnie i nagle wszyscy poczuli się głodni. Ruszyliśmy na miasto, gdzie mieliśmy przyjemność spożyć wysoko węglowodanowe przekąski czyli całkiem niezłe naleśniki z musem jabłkowym i aby tradycji stało się zadość, podkradliśmy z Bartkiem od dziewczyn po kilka łyków sangrii. Tak przygotowani wróciliśmy się przebrać i na rozgrzewkę, w trakcie której Faddah został sprowadzony na ziemię przez Sobka, gdy na swoje słowa: „całkiem dobrze mi się dzisiaj biega” padła odpowiedź: „biegniemy z górki”.

Czas na start. Tutaj pierwsze zastrzeżenie do organizatorów i do ochrony. Czemu na start wpuszczaliście publiczność? Publiczność jest super, ale nie jak staje w dość wąskiej bramie prowadzącej do miejsca startu i blokuje całkowicie przejście? Efekty był taki, że start odbywał się na ulicy i spod ustawionych za bramą toi-toiów… Nie popisała się też ochrona, która nie chciała przepuścić biegaczy, mówiąc, że nie ma miejsca dalej na ulicy, a miejsce akurat było. Do poprawy za rok.

W drodze do Warszawy zastanawialiśmy się z Bartkiem czy jest szansa, że upał zelżeje do wieczora. Niestety nie zelżał. Było bardzo ciepło, stawiam na jakieś 27 stopni, do tego doszła dość duża duchota czyli walka o życiówkę mogła być podwójna: z sobą i z pogodą.

Na starcie biegaczy pozdrawiali weterani Powstania Warszawskiego, którzy otrzymali większą owację niż tzw. Znane Osobistości, które brały udział w biegu. Po odśpiewaniu Roty ruszyliśmy.

Na początku panował niezły ścisk, jednak już po kilkuset metrach nieznacznie się przerzedziło i można było zacząć się bawić. Ja biegłem na 10km, Bartek na 5, tak więc chwilę po starcie straciłem go z oczu i zostałem prawie sam na mieście. Nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w wieczornej imprezie i powiem Wam, że już tego żałuję. W dzień biega się fajnie, ale w nocy to zupełnie inna bajka.

Fajnie wygląda Krakowskie gdy biegnie się nim, a wszystkie kamienice i knajpy są pełne i oświetlone. Chyba najlepszym momentem imprezy było właśnie wbiegnięcie pierwszy raz na Krakowskie Przedmieście gdzie przywitał nas prawdziwy, głośny doping ludzi. Aż dreszczy dostałem!

Trasa prowadziła miejscami związanymi z powstaniem. Tak jak w poprzednich latach przy trasie biegu czekały barykady i odpowiednie nagłośnienie, co w połączeniu z nocą i atmosferą dało naprawdę fajny efekt. Tak trzymać!

Co do samego biegu, starałem się pobiec w okolicach swojego rekordu na 10km (45:50). Pierwsze okrążenie poszło mi bardzo dobrze, biegłem poniżej rekordu. Nawet podbieg na Sanguszki, który był witany spontanicznym „O Jezuuu!”, nie był dla mnie zabójczy. Oczywiście, że tempo aktualne spadło z 4:30 na 5, ale można było to nadrobić blisko 600m zbiegiem na końcu Krakowskiego Przedmieścia.

Niestety stało się coś czego w planie nie miałem. Rozwiązało się sznurowadło. Musiałem się zatrzymać, żeby je zawiązać. Normalnie byłoby to kilka sekund, ale w tę sobotę, nie wiem czemu ręce trzęsły mi się niesamowicie. W życiu tak nie miałem… Straciłem kilkadziesiąt sekund. Jednak to nie było najgorsze, nie mogłem ruszyć. A jak już ruszyłem, to po kilkuset metrach musiałem przejść kawałek. Nie wiem czemu, ale nagle poczułem się tak jak powyżej 35km na maratonie, kiedy nie mam na nic siły już.

I w ten sposób mój plan bicia życiówki wylądował w koszu. Na szczęście na ostatnich kilometrach spotkałem kolegę z podstawówki, który został moim nieoficjalnym pacemakerem: dzięki Grzesiu! Śmieszne jest to, że drugi podbieg na Sanguszki też nie sprawił mi już większego problemu… Zabawę zakończyłem z czasem 47:10, czyli 1:20 wolniej od życiówki. Niby niewiele, ale pozostaje pewien niedosyt.

Podsumowanie:
Faddah: 47:10 w biegu głównym na 10km (425 pozycja open).
Sobek: 20:36 w biegu na 5km (79 pozycja open).

Reklama

Co myślisz?

Napisane przez Maciej

Reklama
Reklama

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Reklama
Radość po nie utonięciu w jeziorze - bezcenna, za resztę zapłacisz bólem za linią mety

Połówka żelaza już we krwi czyli Susz Triathlon 2012

biegowa-bitwa-o-lodz

Biegowa Bitwa o Łódź – relacja