Kiedyś dawno temu, a dokładnie tak z 20 kilogramów temu Faddah miał ciche marzenie stanąć na pudle i zatańczyć na nim jak Bruce Willis w Ostatnim Skaucie (tu do obejrzenia). Zajęło mu to tylko trzy lata i w końcu się udało!
Szczerze mówiąc do tego roku Bieg Piotrkowską nie należał do moich ulubionych. Niby jest fajny, ale ja niestety zacząłem biegać w momencie gdy remonty na Pietrynie dość skutecznie uniemożliwiły przeprowadzanie tam biegów, a złośliwi mówili, że nazwa biegu jest już tylko pobożnym życzeniem.
Bieg Piotrkowską 2015 – jest lepiej niż rok temu!
W tym roku na szczęście dystans po ulicy Piotrkowskiej był, było go nawet dużo i w końcu kurde było tak jak być powinno! W Warszawce stałym elementem każdego biegu (no może 90% vide: Bemowski Bieg Przyjaźni) jest wbicie się na Krakowskie, gdzie ludzie kibicują i z reguły drą się tak, że wydaje ci się, że co najmniej otwierasz stawkę. W Łodzi, nie ma co ukrywać, oprócz zorganizowanych punktów kibicowania nie ma tak fajnie i kibica na trasie uświadczysz dość rzadko.
Teraz było ciut inaczej. Nie było idealnie, ale było już lepiej niż rok temu. Po wbiegnięciu na Pietrynę słychać było, że kogoś ta impreza obchodzi, a przebiegający obok spoceni faceci (kobiety jak wiadomo się nie pocą) są sportowcami i warto ich dopingować (a było nas prawie 3800). Dzięki wielkie!
Jak zmęczyć pacemakera?
Druga sprawa to pacemakerzy w Biegu Piotrkowską. Mój na przykład nieziemsko mnie wkurzał. Biegliśmy na 43 minuty brutto, ja wyglądałem pewnie jakbym już nie wiedział co się dzieje w okolicy 6 kilometra (tempo po 4:08 zobowiązuje do wyglądania jak zgon już w połowie dystansu). Pacemaker wręcz przeciwnie. Postanowiłem coś z tym zrobić.
Gdy w pewnym momencie Kacper, mój pacemaker, znalazł się koło mnie, ja zgrywając kozaka przekazałem mu prosty komunikat: MOŻE. BYŚ. WYGLĄDAŁ. JAKBYŚ. SIĘ. JUŻ. CIUT. ZMĘCZYŁ. ?. ?. Kacper się zaśmiał i powiedział: – Spoko, po 8 kilometrze przyspieszymy to wtedy. – O nie! – pomyślałem, nie dam się zastraszyć i postanowiłem, że facet z balonikami nie będzie przede mną na mecie. A przynajmniej nie będzie dużo wcześniej.
Agata zapytała mnie na mecie jak mi się podobało EC1, które obiegaliśmy. Szczerze przyznam, że kojarzę, że było, ale nic poza tym! Więcej kojarzę z Piotrkowskiej gdzie byli kibice, było głośno i można było się poczuć jak w cywilizowanym kraju.
It’s a 10k race, not a sprint, unless it’s a sprint, then sprint!
Ostatni kilometr to była walka. Skoro zegarek mi pokazuje, że jest szansa na życiówkę, pacemaker nie uciekł mi jakoś specjalnie (tak z 50m), to kurde, czemu nie? Przycisnąłem ile mogłem przed agrafką na końcu trasy. Nawrót i znowu w długą. Udało mi się wyprzedzić jeszcze kilka osób, skręciłem w kierunku mety i stwierdziłem, że skoro mam się bawić, to się bawmy. Zastosowałem zasadę numer 20 z filmu Zombie Land, która głosi: A kiedy masz zapierdalać, to zapierdalaj! Poleciałem w trupa, pewnie trener by mi powiedział, że spadałem na pięty co jest błędem, no ale tu już chodziło o wynik.
Wpadłem na metę, na mecie czekał na mnie Jacek Chmiel, z którym przybiłem piątkę (bo powiedzieć nie byłem w stanie nic) i doturlałem się do czekających na mnie (no i może na Marcina) dziewczyn: Agatę i Kasię. O dziwo nie odrzucał ich mój zapach i nawet dostałem całusa (Marcin! Teraz nie czytaj następnych dwóch wyrazów) od obu.
Po chwili na mecie pojawił się D-Fence, który musiał nieziemsko wkurzać ludzi w swojej koszulce z napisem Pacemaker 2:10 a przybiegł w niecałe 45 minut. Tuż po nim pojawił się Misiek T., który jest świetnym przykładem na to, że zegarek o wartości auta Faddaha pozwala poprawić życiówkę o ponad 7 minut.
Pudło i życiówka!!!
Jakby tego było mało, Agata dostała SMSa z moim wynikiem: 42:40 – jest życiówka!!!
Po jakichś 3 minutach dotarło do mnie, że tam jest jeszcze dopisek: Dk-2. W sumie to zapisywałem się do klasyfikacji dodatkowych, ale żeby zająć w niej jakieś miejsce na pudle? Sorry, mnie takie rzeczy się nie przytrafiają.
SMSa obejrzały jeszcze 4 osoby i uznaliśmy, że chyba nikt nie zrobił nam małego żartu i stwierdziliśmy, że chyba odłożymy w czasie afterparty, żeby zobaczyć co można szarpnąć za drugie miejsce w klasyfikacji dodatkowej.
Po dwóch godzinach oczekiwania w czasie których Marcin i Misiek poszli się przebrać, a ja stałem w kurtce i czekałem na swoje pudło zdarzyło się kilka rzeczy: Misiek pokazywał wszystkim zegarek, a później został sponsorem uzupełniania płynów sokami (malinowym, porzeczkowym, wiśniowym i o smaku wynikającym ze składowania w 80 letniej dębowej beczce – trochę dziwny, ale co tam!), zostaliśmy tylko my i ekipa sprzątająca.
Wtem! Moja kategoria dodatkowa! Oczy mi się zaszkliły, straciłem oddech i spociły mi się dłonie!
Powiem wam tak: warto było zapierdalać!
PS. Czołówkę Energiser tanio sprzedam!