Welcome idiots – taki napis powinien wisieć w ostatnią sobotę na wjeździe do Ozorkowa.
Przebiegnięcie 25 km przy ponad 30 stopniach w cieniu powinno znaleźć się przynajmniej w top 100 rankingu „najgłupszych rzeczy, jakie możesz zrobić”. Przebiegnięcie 50 km – zdecydowanie w pierwszej dziesiątce (zaraz obok karmienia dzikich lwów z ręki, chłodzenia krwawiącej głowy w basenie z rekinami, czy komplementowania rąbiącego siekierą drzewo sąsiada tekstem, że jest szczęściarzem, bo jego żona jest dobra w łóżku).
Co więcej, przy odrobinie szczęścia taka przygoda może także wprowadzić uczestnika do zaszczytnego grona zdobywców Nagrody Darwina.
Grzech nie spróbować!
300 idiotów w jednej miejscowości
Na miejscu – czyli w okolicy startu Supermaratonu Ozorków – okazało się, że startujących jest około 300. Większość właśnie próbowała udowodnić, że zasługuje na tytuł idioty, rozgrzewając się przed biegiem. Dla niekumatych powtarzam – ROZGRZEWAJĄC SIĘ!!!
Jak Sobek uratował mi życie
Też chciałem się porozgrzewać (aparat ruchu, takie tam pierdoły), ale napotkany właśnie Sobek powiedział, żebym pieprznął się w czoło i kazał mi stanąć w cieniu.
Cień miał około 20 centymetrów szerokości, bo rzucała go brama startowa, więc stałem kilkanaście minut bez ruchu, aż przegonili mnie oficjele, którzy musieli powiedzieć „kilka słów” przed startem.
Dopiero później zrozumiałem, że ci oficjele był to celowy zabieg. Bo – mimo warunków – każdy ruszył na trasę szczęśliwy, że nie musi już słuchać ich pierdolenia.
2:10 na 50 km
Tak więc wystartowaliśmy. Pierwszy kilometr 5:20 (miało być 6), drugi 5:10 (to już tempo z kwietniowego maratonu). „Czyli jestem megaidiotą” – pomyślałem z dumą patrząc na stoper.
Moje wewnętrzne rozważania, na którym kilometrze zniosą mnie z trasy, przerywały mi krótkie konwersacje z innymi biegaczami. Na przykład taka:
Blond laska: – Czy pan jest zającem na 2:10?
Ja: – Tak.
– Na 25 km?
– Nie, na 50.
(konsternacja)
– Ale to za wolno pan biegnie.
– To negative split
– Aha.
Tak właśnie działa moja zajebista koszulka.
A jednak… 2:11
Tymczasem okazały się dwie rzeczy. Pierwsza – że – o zgrozo!!!! – połówkę dystansu przebiegłem faktycznie koszulkowo – w 2:11. Druga, że jestem jeszcze większym idiotą, niż to możliwe, bo wybiegłem na drugą rundę.
Pierwsze skurcze złapały mnie dwa kilometry dalej. Później były drugie skurcze, trzecie, czwarte, osiemdziesiąte szóste. Po 30 kilometrze miałem ochotę usiąść pod krzakiem i zacząć jodłować.
Co zrobi facet, żeby nie sprzątać
Dalszy bieg był niemożliwy. Ale zejście z trasy i wcześniejszy powrót do domu groziłby zagonieniem do cotygodniowego sprzątania domu. Postanowiłem więc bohatersko dojść do mety.
Dziękuję Piotrowi, z którym przeszedłem i przegadałem ostatnie 17 km. Nigdy z nikim nie gadałem non-stop przez dwie godziny. Nawet z moim psychoterapeutą (może dlatego, że mnie nie stać – bierze dwie stówy za godzinę).
A do Ozorkowa wrócę pewnie za rok. Mam już pomysł na nową koszulkę. A raczej kaftan z zawiązywanymi z tyłu długimi rękawami.