![mtb triathlon, medal](https://www.runningsucks.pl/wp-content/uploads/2016/07/cycki-225x300.jpg)
Na zawody MTB Triathlon Brzuze debiutujące w malowniczej miejscowości Trąbin (nie, nie płacą nam za reklamę, a trochę szkoda) Running Sucks wystawiło mocną dwuosobową reprezentację: mnie i Mista. Czyli większość członków Runing Sucks umiejących pływać bez wspomagania nadmuchiwanymi rękawkami.
Przyświecała nam świetna wydawałoby się myśl: koniec świata i mało osób to i wieść o ewentualnych wtopach się nie rozejdzie.
I okazała się to myśl prorocza!
Jeśli chodzi o mnie to jedynym impulsem do startu był fakt, że zawody rozgrywały się w mojej rodzinnej miejscowości. Na pewno nie była to super kondycja i zgromadzenie szpanerskiego sprzętu. Jeśli zaś chodzi o Mista, to go po prostu zmusiłam.
O sprzęcie to można by napisać epopeje… Zacznijmy od pożyczonej pianki, która rozerwała się na szwie już przy drugim treningu open water. Naprawa w profesjonalnym zakładzie co prawda wyniosła 10 zł (słownie dziesięć), ale o zgrozo konieczne były 2 (słownie: DWIE!) wyprawy do Bydgoszczy (Ci z Was, którzy są z Torunia zrozumieją jaka to trauma).
Z rowerem też nie było lekko. Sprzęt przeznaczony na start (tzn. używany góral kupiony pięć lat temu za 2 stówki) został bezczelnie zwinięty z miejsca parkowania w sąsiedniej miejscowości. Nie jestem pamiętliwa, ale mam nadzieje że alkohol na który go wymieniłeś s*** to metanol. Całe szczęście wzruszona tą smutną historią koleżanka z pracy oddała mi swój 30-letni prezent komunijny (wolę myśleć, że chodziło o koleżeńską przysługę, niż o zrobienie miejsca w garażu na nowy).
![rower, triathlon](https://www.runningsucks.pl/wp-content/uploads/2016/07/rower-1024x735.jpg)
Tu pojawia się ważne w tej historii wsparcie techniczne (z ang. support), a konkretnie brat który pracuje w IT i akurat przechodzi kryzys twórczy co objawia się odkrywaniem nowych pasji. Po astronomii, nauce rysunku i wyjazdach w odludne miejsca w Bieszczadach przyszedł czas na coś bardziej praktycznego – naprawę rowerów. Była więc nadzieja, że przynajmniej hamulce będą działać.
W akapicie poświęconym na bieganie wspomnę o osobistym trenerze, którego główna i jedyna w sumie rada brzmi: „Chcesz biegać szybciej, musisz biegać szybciej”. Mądrego to i przyjemnie posłuchać (ironia – przypisek dla Faddaha). Przyznacie jednak, że przesłanie jest tak uniwersalne, że można podpiąć je pod każdą dyscyplinę.
Wszystko było więc dopięte na ostatni guzik. Z treningami trochę gorzej. Od jakiegoś czasu wstaje o 4:00 do roboty, co trochę utrudnia utrzymanie zasobów energetycznych na treningi, ale to szczegół przecież nie warty uwagi. Pływam, jeżdżę, biegam? Więc na ch** drążyć temat?
Nadszedł dzień startu i jakby to powiedział standardowy Janusz prowadzący imprezę biegową „macie dziś idealne warunki do startu” (czyt. 30 stopni w cieniu i słońce praży bez litości). W T1 jeszcze chwila wątpliwości czy startować w piance czy bez, ale start bez pianki oznaczałby 2 wizyty w Bydgoszczy na marne więc decyzja okazała się dość oczywista.
![traithlon, gazeta](https://www.runningsucks.pl/wp-content/uploads/2016/07/gazeta-225x300.jpg)
Etap pływacki zaliczony lepiej niż planowałam. Nawet prawie dogoniłam Mista (to wierutne kłamstwa, jako dżentelmen czekałem po prostu na Marysię w T1 – Mist). Dalej rower, gdzie zgodnie z przewidywaniami traciłam pozycję, ale i tak cieszyłam się grupą zawodników pozostających w zasięgu wzroku, aż tu nagle…
Jeb. Buuum i … dupa. Na drugiej pętli poszła dętka i opona. Chwila raczej była dramatyczna. Łzy w oczach.
Ale cóż jak to mówią: nie ma sytuacji bez wyjścia. Skończyło się szybkim telefonem do supportu (czyt. wyżej) z komórki miłej pani policjantki i biegiem z rowerem. Po jakiś 3 km i 15 minutach straty suport dostarczył zamienny sprzęt i dalej już poszło w miarę.
Bieganie to była masakra. Po raz kolejny przekonałam się, że do startów w upale potrzebny jest trening w upale. Ja się gotowałam i impulsy „ruszajcie się chamy” nie docierały do moich nóg. Jednak widok karetki jadącej za ostatnią zawodniczką (to nie byłam ja :P) okazał się dość mocną motywacją i czasem przerywałam marsz chwilą wolnego truchtu.
W taki sposób zakończyłam swój pierwszy start w triatlonie na drugim miejscu (niby od końca, ale to już szczegół) i podium w kategorii mieszkaniec Trąbina (tak, zgadliście – byłam jedyna). Pozostał jednak też żal, bo szkoda tej dętki i w sumie na „normalnych” zawodach numer z dostarczeniem roweru oznaczałby dyskwalifikację, a i kondycja jednak nie taka jak być mogła. Z drugiej strony jest też trochę dumy z tego, że się nie poddałam i nie walnęłam tym rozwalonym rowerem w las.
A jeżeli chodzi o Mista, to niby taki wielki Ironmam, a się na rowerze wywalił.
Rysunek na cyckach też jego więc wchodzenie w zakręty nie jest jego jedyną słabą stroną 😀
Podsumowując: MTB Triatlon Bzurze to impreza w dechę, a Wy się strzeżcie bo to nie było ostatnie słowo Running Sucks w triatlonie!