Jak pewnie pamiętacie, na połówkę w Aleksie zapisał mnie Buldog.
Zapisał, menda jedna, trudno, trzeba pobiec.
Prognoza pogody dawała do myślenia – zapowiadano 35-37 stopni. Ale co to dla nas?! Biegłem już w biegu idiotów w Ozorkowie uciekaliśmy też przed chmarami much na Górze Kamieńsk.
Przy tych przygodach jakaś tam połówka nie robiła wrażenia.
Oczywiście, na życiówkę w takich warunkach szanse miałem mniej więcej takie, jak na podwyżkę w pracy, więc postanowiłem po prostu zrobić sobie w Aleksandrowie mocniejszy trening. Taki po bandzie.
Piątek, piąteczek…
Ostatnio dużo czytam o różnych środkach treningowych. M.in. bieganiu przy odwodnionym organizmie, czy na „pustym baku”. „To zrobimy sobie dwa w jednym – pomyślałem”.
Z odwodnieniem nie było problemu. Półmaraton był w sobotę, a jak wiadomo, przed sobotą jest piątek, piąteczek, piątunio…
Po piątkowej wieczornej konsumpcji „izotoników”, w sobotę rano odwodnienie pojawiło się samo.
Efektem ubocznym był też brak apetytu, więc ograniczyłem się do skromnego śniadania: bułka i trzy jajka na miękko. Przed biegiem miał być jeszcze banan, ale… zapomniałem wziąć.
Popatrzeć na zwłoki
Start ustawiono na godz.15. Tak, 15, w największy upał. Na miejscu byłem na godzinę przed biegiem. Spojrzałem na termometr w moim małym czerwonym autku – pokazywał 37 stopni.
Pierwsze osoby, na które się napatoczyłem, to Gwiazda z Małżonką. Przyjechali na rowerach zjeść lody i popatrzeć na zwłoki, które akurat kończyły poprzedzający połówkę bieg na 5 km. Też popatrzyłem i zrobiło mi się niedobrze, choć trzymałem fason.
Ale słowo się rzekło. Pięć mitut przed 15 wystrojony cały na czarno (w walce o tytuł idioty roku nadal jestem w czubie) stanąłem na starcie. Założenie: przebiec połówkę planowanym na jesień tempem maratońskim (4:58/km).
Półmaraton Aleksandrów: jedni umierają, inni podrywają laski
Na starcie – na oko ok. 250 osób. Zaczynam oczywiście za szybko, ale po 1. km zwalniam. Na drugim czuję, że zmoczona tuż przed startem czapka jest sucha, za to koszulka – cała mokra. Ale nic to (jak powiedział Pan Wołodyjowski, zanim wysadził się w powietrze). Na 6 km – woda i izo. Dalej przeżyć pozwalają fantastyczni mieszkańcy i strażacy, którzy co kilkaset metrów polewają biegnących wodą z węży, bądź ustawiają na drodze kurtyny. A ja staram się biec równym tempem 4:55 co jakiś czas wyprzedzając zawodników, którzy ugotowali się i zwalniają. Albo – jak panowie z zaprzyjaźnionego klubu Ambitne Tygrysy – wykorzystują fakt, że przyjechali bez żon/dziewczyn, i zamiast zapierdzielać, wloką się i podrywają laski 😉
Po pierwszym okrążeniu (gdzie podobno znaczna część zawodników spasowała) – najfajniejszy punkt programu – potężna kurtyna zimnej wody, która dała mi kopa na najbliższe dwa kilometry. Takiego, że pozując do zdjęć na 12. km wyglądałem, jakbym dopiero zaczynał. Trzy kilometry dalej było już znacznie gorzej (ale tempo trzymam), tu biegaczy ratuje Aśka Skowron, która z dzieciakami rozdaje solidne torby z zimną wodą. Łapię ostatnią – torba rozbita na łbie daje siłę na kolejny kilometr. Koło 16 km pierwszy raz tempo mi spada powyżej 5:00/km. Przyspieszam z wysiłkiem i zaczynam czuć, że jest daleko od OK. Na pewno nie pomaga ciepła woda na punkcie odżywczym, na szczęście koleżanka-biegaczka na rowerze rozdaje zimniejszą.
Na ostatnich 2 km wyłączyłem się. Biegłem znów równo po 4:55, ale niewiele do mnie docierało, nie byłem w stanie nawet zafiniszować. Wynik 1:44 – nie umywa się do wiosenneych Pabianic, ale w tych warunkach chyba był OK. Gdybym poszedł na maxa i tak nie wycisnąłbym więcej, niż 1:40-41.
Na mecie morze izotonika, dwie butelki wody na głowę, kostki lodu za koszukę, lód Bambino do gęby. Po 5 minutach było już OK.
Podsumowanie imprezy
Na plus:
[list icon=”undefined” icon_bg=”circle” icon_bg_color=”#81d742″ ]Trasa szybka.,Super kibice,Obfity bufet na mecie,Legenda „hardcorowego” biegu na pewno przyciągnie w drugiej edycji więcej biegaczy[/list]
Na minus:
[list icon=”undefined” icon_bg=”circle” icon_bg_color=”#dd3333″ ]Chora godzina startu (15!!!),Wcześnie zakończone zapisy i brak możliwości zapisania się przed biegiem (stąd też m.in. żałosna frekwencja).,Medale z dupy (brak napisu „półmaraton” plus żołnierz ma na głowie niemiecki „garnek” a w rękach ch… wie co).[/list]
Epilog:
Wracam do domu planując resztę dnia: po drodze kupię browara, walnę w domu dwa zimne, pojedziemy do znajomych, grill, winko.
Wchodzę do domu z siatką browara, żona siedzi na tarasie.
– Wreszcie jesteś.
– Usychałaś z tęsknoty?
– Nie, bo wypiłam wino. Ty prowadzisz.
K….wa! To już się napiłem!
Wyniki 1. Półmatraon Aleksandrów – tutaj.